sobota, 27 czerwca 2009

the king is dead, long live the king




face it-nigdy nie lubilam michaela jacksona i nie zamierzam go polubic nawet po tym jak zatrzymalo mu sie jego biedne naszprycowane lekami serduszko. ze tak powiem sam prosil sie o kleske, wybielajac sobie morde.

niemniej wiadomosc o smierci wacko jacko wstrzasnela mna, nie wiem czy bardziej niz powodzie na podkarpaciu albo smierc fary fawcett, ktora nie prosila sie o raka odbytnicy, ale jednak. nigdy wczesniej nie bralam pod uwage prawdopodobienstwa, ze ten czlowiek nie jest niesmiertelny. byl przedmiotem niewybrednych zartow w podstawowce, powszechnie brzydzono sie jego odpadajacym nosem. nie bylam wyjatkiem i nie bede nim teraz, chociaz pewnie tlumy zgromadzone przed szpitalem w la rozszarpalyby mnie za te slowa zywcem. wraz ze smiercia jacksona skonczyla sie pewna epoka, fakt, ale bez przesady, bardziej martwi mnie kwestia jego dzieci, ktore nigdy nie widzialy swiatla slonecznego i oprocz zwierzat z malego zoo swojego ojca, nie mialy towarzyszy zabaw. teksty w stacjach muzycznych w stylu NIGDY CIE NEI ZAPOMNIMY mnie nie ruszaja, sorry, nie bede brala udzialu w tym show, ktore i tak skonczy sie zanim sie porzadnie rozkrecilo i wznowi emisje kiedy umrze ktos nastepny.
jackson nie byl czlowiekiem za zycia, tylko ikona i jest nia tez po smierci. chociaz fajnie sie ruszał. ale i tak wszyscy z niego szydzilismy, a juz najbardziej eminem w teledysku do "just lose it" (http://www.youtube.com/watch?v=-BgBKk5od0I)

xoxo
gabon

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz